28 kwietnia 2014

Z wizytą u fryzjera.

Odwiedziłam dziś salon fryzjerski, pierwszy lepszy, jaki napotkałam na swojej drodze. Nożyczki nie widziały moich włosów od (aż wstyd się przyznać).... sierpnia ubiegłego roku! Były już bardzo wymęczone przez zimę i koloryzację, aż prosiły o podcięcie. 
Poprosiłam o minimalne podcięcie suchutkich końcówek, plus podcięcie grzywki. Pani fryzjerka standardowo wyprostowała mi włosy, nie użyła żadnego preparatu ochronnego, więc chwała mi za to, że przed wyjściem spryskałam włosy sylikonowym spray'em marki GlissKur. Włosy zostały podcięte na półokrągło i delikatnie pocieniowane. Grzywka natomiast została zmasakrowana na całości i jest mega krótka, jeszcze chyba nikt mi jej tak nie zepsuł...No cóż, odrośnie. 

Ogólne wrażenia z wizyty?
Pani była bardzo niedelikatna, ciągnęła mi włosy, zahaczała grzebieniem o pelerynę. Miałam podcinaną grzywkę i pani w żaden sposób nie usunęła mi ściętych włosów z twarzy. Najlepsze zostawiłam na koniec. Otóż, podczas podcinania fryzjerka spytała, czy używam olejków do włosów. Zdziwiłam się, że i w fryzjerskich kręgach zaczynają być popularne naturalne oleje do włosów. Jednak moje zdziwinie nie trwało długo. Pani zaczęła zachwalać pod niebiosa olej makadamia (wg pani naturalny) o takim składzie (znalazłam w internecie): 
Dimethicone, Cyclomethicone, Tocopheryl Acetate, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Parfum/Fragnance, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Butyphenyl Methylpropional, Coumarin, Linalool, Limonene, CI 27755, CI 47000, CI 26100
Skład może i nie jest najgorszy, ale obok naturalnego oleju to ten wynalazek nie leżał:) Oprócz niego pani chciała mi sprzedać saszetkę "naturalnej"maski arganowej  marki Nashi- te produkty również obok naturalnych  nie leżały, miałam kiedyś "olejek arganowy" tej marki, gdzie tytułowy bohater znajdował się na końcu składu;)

Po przydługim wstępie przyszedł czas na zdjęcia :) Włosy  wyglądają słabo, są mega ulizane, bez objętości- sprawka prostownicy, ale chciałam Wam pokazać ich aktualny stan, kolor i długość. 
Przed Wielkanocą włosy zostały zafarbowane farbą Schwarzkopf- Colour Mask w kolorze nr 750- Ciemny, złoty blond. 



Dla przypomnienia, włosy z lutego KLIK


25 kwietnia 2014

Nic nie robiący śmierdzioszek, czyli Equilibra- maska do włosów.

Próbowałam sobie wmówić, że aloes służy moim włosom. Owszem, dodatek paru kropli zatężonego wyciągu z aloesu w widoczny sposób poprawia właściwości maski/odżywki, jednak stricte aloesowe produkty działają różnie na moje kudły. Szampon tej marki okazał się całkiem przyjemny, czego niestety, nie mogę powiedzieć o tej masce.

Od producenta


Skład

Skład przyjemny, bez sylikonów i parabenów, daleko w składzie quaternium-91. Już na drugim miejscu w składzie mamy sok z aloesu,  inne wartościowe składniki są w śladowej ilości, a są to to olej rzepakowy,  olej arganowy, hydrolizowane proteiny pszeniczne, ekstrakt z bambusa,  lecytyna, wit. E, wit. C i keratyna. 

Użytkowanie
Opakowanie jest ładne, wykonane z solidnego, twardego plastiku. Podoba mi się nasadka, która zabezpiecza maskę przed kurzem i drobnoustrojami. Maska jest gęsta, kremowa i wydajna.  Zapach jest bardzo intensywny,chemiczny i nieprzyjemny, czuć go na włosach do następnego mycia. 
Działanie
Producent obiecuje intensywne odżywienie i regenerację włosów. Jednak w moim przypadku te obietnice nie zostają spełnione. Włosy po zastosowaniu tej maski są spuszone, słabo odżywione i nawilżone, szorstkie. Brak im blasku i po prostu wyglądają źle. Stosowałam ją w kombinacjach z różnymi szamponami i w każdej wypadała słabo. Najwyraźniej moje włosy nie tolerują tak wysokiego stężenia aloesu... Myślę, że spisze się na włosach mało wybrednych, niezniszczonych.  Jestem na nie, resztę oddam siostrze, być może na jej włosach spisze się lepiej.
Pojemność 200 ml, cena to ok. 20 zł. Swój egzemplarz zamówiłam na stronie Doz.pl Miałyście ją może? Co o niej sądzicie?

24 kwietnia 2014

O różach marki TheBalm+jak rozpoznać podróbkę?

Ostatnimi czasy zakochałam się w kolorówce i makijażu. Wcześniej oczywiście też się malowałam, nie jest to dla mnie taka znów nowość.;) Trafiłam na kanały makijażowy na youtube Maxineczki i Digitalgirl i totalnie przepadłam. Urzekło mnie, że parę pociągnięć pędzlem pozwala sprawić, że twarz wygląda na opaloną, wypoczętą, oczy wydają się większe, bardziej wyraziste.Jest to jeden z głównych powodów mojej zmniejszonej aktywności na blogu. Nie samymi włosami żyje człowiek. :)
Marka TheBalm kojarzyła mi się z tekturowymi opakowaniami w stylu retro. Oglądałam swatche, czytałam recenzje i zauroczyłam się:) Zresztą, zobaczcie i oceńcie, czyż nie są śliczne? 

Zaznaczę w tym miejscu, że dwa róże są oryginalne, a jeden kupiłam z ciekawości na Aliexpress za 5$. Ciekawe, czy zgadniecie który to? Na samym dole umieszczę rozwiązanie "zagadki" ;)

Hot mama
Róż o pięknym, pomarańczowo-różowym kolorze, z delikatną, złotą poświatą. Od razu zaznaczę, że nie jest to brokat, a delikatnie opalizujący shimmer. Pięknie wygląda na policzkach, utrzymuje się cały dzień. Jest dobrze napigmentowany, a złoty poblask nie jest nachalny. Myślę, że latem, na skórze muśniętej słońcem, będzie prezentował się jeszcze lepiej.Produkt może być też stosowany jako cień do powiek, jednak nie próbowałam go w tej roli.
Waga: 7,08g




FratBoy
Jest to jeden z moich urodzinowych prezentów, więc mam go stosunkowo krótko:) Na moje mało wprawione oko, jest to kolor zbliżony do Hot Mamy, jednak bez tej złotej poświaty i odrobinę mniej różowy. Róż jest bardzo mocno napigmentowany, dlatego trzeba go nakładać bardzo ostrożnie. Również utrzymuje się na policzkach calutki dzień. Śmiem stwierdzić, że jest to kolor idealnie dobrany do mojej karnacji. 
 Waga: 8,5g



INSTAIN- Argyle

Waga: 5,5 g
Róż w kolorze "gumy balonowej", o matowym wykończeniu. Jest średnio napigmentowany, daje delikatny efekt na policzkach. Oglądając swatche w internecie kolor wydawał się bardziej różowy, intensywny. Jaka może być tego przyczyna? A no, jest to właśnie róż z Aliexpress. :) Opakowanie jest dobrze wykonane, sam kolor w opakowaniu również jest identyczny, jak oryginał. Jednak kolor na dłoni prezentuje się zupełnie inaczej. Być może jest to też kwestia oświetlenia, jakości aparatu itp.

Jak poznać podróbkę?

Moim sposobem na rozpoznanie podróbek był QR kod na opakowaniu. Jednak np. róż Hot Mama jest na pewno oryginalny, a tegoż kodu nie posiada (kupiony został w Kosmetykomanii). Okej, pomyślałam, jest to może starsza partia, która tegoż kodu nie zawierała. Jednak zdziwiłam się, gdy na różu "od Chińczyków" QR Kod jest i działa .Są też wszystkie oznaczenia, jakie są na pozostałych, oryginalnych produktach.  Ciężko mi uwierzyć, aby produkt sprzedawany za 5$, czyli ok. 15 zł był oryginalni (oryginał kosztuje 70 zł).
Wprawiło mnie to w konsternację, bo do tej pory QR kod na opakowaniu był dla mnie gwarancją oryginalności.  Na Allegro można spotkać wiele podróbek, zwłaszcza palety "z gołymi paniami";), dlatego bezpieczniejsze są zakupy w sprawdzonych sklepach typu Kosmetykomania, MintiShop, Cocolita. Zwłaszcza, że podróbki są sprzedawane w niewiele niższych cenach, często na aukcjach... Róże kosztują ok.55 zł, w zależności od sklepu, promocji.  Róże  z serii Instain są droższe, ich koszt to 70 zł.

Macie któryś z tych róży, albo polecacie inne tej marki? 

6 kwietnia 2014

Wypryskowy killer- tonik z kwasem mlekowym

Pierwszy tonik z kwasem mlekowym ukręciłam ok. rok temu. Po stosowaniu OCM na policzkach wyskoczyło mi mnóstwo zaskórników zamkniętych. Oczywiście najpierw tłumaczyłam to sobie jako "oczyszczanie" skóry, jednak kiedy podskórne krostki nie znikały, a wręcz pojawiało się ich coraz więcej, OCM definitywnie odstawiłam. Niestety, samo zaprzestanie używania mieszanki olejów nie cofnęło powstałych zmian.Wtedy też tytułowy tonik  doskonale przegonił sporą część nieprzyjaciół na policzkach. Zużyłam dwa toniki, po czym zdecydowałam się na kurację retinoidową.
Stosowałam Retin-A od października(o ile sie nie mylę). Zbieram się powoli do napisania osobnego postu na ten temat, gdyż rezultaty okazały się dość nietrwałe.
Tak czy siak, odstawienie Retinu-A przyczyniło się do ogromnego, zmasowanego ataku zaskórników i wielkich, bolących gul. Przypomniałam sobie wtedy o starym, dobrym toniku z kwasem mlekowym.
Mój tonik wykonuję wg. przepisu ze strony ZSK. Jedyna modyfikacja to zamiana hydrolatu szałwiowego na hydrolat z kocanki.
 Skład toniku na 50 ml:
10% koncentratu z aloesu - 5 g - Łyżeczka
12% kwasu L-mlekowego 80% - 6 g - 5ml - Łyżeczka
6% mocznika - 3 g - 5 ml - Łyżeczka
3% sorbitolu 70% - 1.5 g - pół małej płaskiej miarki
0.5% alantoiny - szczypta alantoiny
68.5% hydrolat z kocanki - 34.25 ml
Jak widać, tonik zawiera aż 12% kwasu mlekowego- spora dawka. W akcie desperacji stosowałam go dwa razy dziennie, głównie punktowo na wypryski. I tu wielkie brawa dla niego- bolące gule, po nocy były znacznie mniejsze, "nieboląca" i szybko się goiły. Jednak tak częste stosowanie spowodowało, że skóra się do niego przyzwyczaiła po ok 3 tygodniach i jego efektywność znacznie zmalała. Tonik nie wysuszył mojej skóry, nie podrażnił,  jednak dla osób, które będą miały pierwszą styczność z tym kwasem, radziłabym spróbowanie toniku o mniejszym stężeniu, np z tego przepisu KLIK

Używałyście tego toniku? Macie jakieś sposoby na te nieszczęsne, zamknięte zaskórniki?